niedziela, 3 listopada 2019

Życie z piętnem wdowy.

Wiem, że tytuł tego postu jest dość kontrowersyjny. Tak samo kontrowersyjny będzie mój osobisty wpis.
Wiele osób boryka się z takim samym problemem co ja. Problemem właśnie z przypiętą łatką wdowy, wdowca. Ja bardziej odczuwam to jako wypalone piętno na czole.
Strata ukochanej osoby jest okrutna, pozbieranie się po niej do łatwych też nie należy. Otoczenie nie pomaga w żadnej z dróg jaką człowiek wybiera. Zamiast wsparcia otrzymujemy to, na co nikt z nas nie zasłużył. Nie mówię tu o ludziach na których naprawdę możemy polegać, którzy będą przy nas w każdej sytuacji. Mówię o tych, którzy nas nawet nie znają, a co gorsze tych, których się szanowało i ceniło.
Tak, czasami nóż w plecy potrafi wbić Tobie bliska osoba.
Moje życie wywróciło się do góry nogami. W jednej chwili zostałam sama z dwujka najukochanszych dzieci, bez środków do życia i w obcym domu. Domu, z którego muszę się teraz wyprowadzić, bo nie mam ochoty się podporządkować i żyć pod czyjeś dyktando. Ale cóż, życie weryfikuje wszystko i nie mi nikogo oceniać. 
Wracając do meritum sprawy. Jak to jest żyć jako wdowa. Okropnie. Szczerze powiedziawszy do dupy. Z jednej strony zabija cie tęsknota, z drugiej próbujesz na nowo ułożyć sobie swój własny, mały bezpieczny świat. Jednak z tyloma dziwnymi zakazami, radami, docinkami jeszcze nigdy się nie spotkałam. Jak również z tym, że w takiej sytuacji człowiek staje się oceniany, jest na wiecznym cenzurowanym. 
Więc, jako wdowa:
1. Nie możesz wyglądać jak człowiek(nie mówię już jak kobieta) bo otoczenie odbiera to jako próbę chęci zwrócenia na siebie uwagi płci przeciwnej. To tak jakbym nigdy do momentu śmierci męża nie nosiła szpilek (a większość kupiliśmy razem), nigdy nie chodziła w sukience, czy robiła makijażu.
2. Schudła i to bardzo, to przecież nic innego jak "wylaszczenie się". Ale nikt nie zwróci uwagi na to że może zjadają ja nerwy i stres. Że nie da rady po prostu jeść i nie jest to przejaw próby wyglądania bosko.
3. Wyjście na kawę to również zbrodnia, a kawa z kolegą to wyrok śmierci. Nie daj Boże ktoś gdzieś cię podwiezie. Nie wspomnę o zwykłej rozmowie, czy ba o spotkaniu gdzie trzeba podpisać np. umowę w miejscu gdzie nikt nie widzi co robisz. Wchodzisz do czyjegoś mieszkania i wychodzisz po pewnym czasie. Każdy kto to widział już wie co się działo w tych czterech ścianach. A gdyby nawet, to co złego Ci to zrobi? Ubedzie Tobie?!??! 
4. Goście. Tak wdowa może przyjmować gości. Jednak tylko płci pięknej. Bo jakikolwiek mężczyzna oznacza znów jedno. Co z tego, że dana wdowa ma sporo znajomych, nie tylko Anię, Kasię, Gosię czy Magdę. Ludzie ona też zna Tomka, Edka, Daniela, ma braci, kuzynów. Ile jeszcze nasłucha się i naczyta o zdjęciu z własnym bratem, które wstawiła na fb. Przecież tak być nie może, że żałoba trwa rok. Kuźwa, żałoba trwa całe życie!
A co, po roku od śmierci zapomina się o wszystkim i żyje się tak jakby nic się nie stało? 
5. Wdowa znalazła mieszkanie i je wynajęła. Całe miasto, okoliczne wsie i miejscowości już huczą, że wyprowadza się do faceta. No bo jak inaczej, nie wnikają że ktoś kazał jej opuścić lokal (tylko troszkę w bardziej brutalny sposób, po próbie wzięcia swoich rzeczy usłyszała że ma zabierać wszystko i wypier.... ALE TU NIC NIE JEST JEJ, BO KTOŚ ZA POGRZEB ZAPŁACIŁ ). Cudem udało jej się znaleźć fajne mieszkanie i tak aby dzieci nie musiały zmieniać szkoły, i nie robić im kolejnego armagedonu w życiu. Jednak okazuje się, że teściowie wygonili ją z dziećmi z domu bo jest taka i owaka. 
6. Imprezy rodzinne. Wiadomo nikt śmierci nie planuje, a ci co czekali kilka lat na termin ślubu nie zmienią daty ze względu na żałobę jednego z członków rodziny. Wdowa nie może przecież założyć sukienki, zrobić makijażu i iść jakby nigdy nic. To nic, że to wesele brata, że siedzi za stołem i patrzy się jak inni się bawią. Wdowa uslyszy, że to nie przystoi, że powinna siedzieć w domu i nie ma prawa nawet pomyśleć o wyjściu z domu w tm dniu. A grzechem śmiertelnym było pozwolenie córce zatańczyć z własnym chrzestnym i panem młodym w jednym. 
7. Rozmowa i śmiech. Wdowa musi być cały czas smutna, zgorzkniała i zapłakana. Nie ważne ile czasu minęło...chociaż spotkałam się z czymś takim, że jak za dużo tego, to też jest niedobrze, bo wdowa sobie nie potrafi poradzić.
Od wyjścia z domu, uśmiechu, spotkania, rozmowy nie stanie się nic złego. Ona pragnie na chwilę się oderwać. Przez chwilę żyć normalnie. A nic nie sprawi, że pozbędzie się z serca i zapomni o osobie z którą spędziła tyle lat.

 Można tak pisać bez końca.

Teraz podsumujmy:
WDOWA ZOSTAŁA CAŁKOWICIE WYŁĄCZONA Z ŻYCIA. NIE MOŻE DBAĆ O SIEBIE, MUSI CAŁYMI DNIAMI SIEDZIEĆ WRYTA W KANAPĘ, UBRANA W CZARNY WOREK POKUTNY I PRZEZYWAĆ ŚMIERĆ MĘŻA. Z KAŻDĄ PIERDOLĄ MUSI LECIEĆ DO "GŁOWY RODZINY" I RADZIĆ SIĘ CO MA Z CZYM ROBIĆ, BO PRZECIEŻ SAMA SOBIE W ŻYCIU NIE PORADZI. STATUS WDOWY W ROZUMIENIU SPOŁECZEŃSTWA TO CHYBA BYCIE UŁOMNĄ. MUSI SPOWAIADAĆ SIĘ Z KAŻDEGO SWOJEGO RUCHU, DZIECI NAJLEPIEJ ODDAĆ POD ICH OPIEKĘ BO PRZECIEŻ TO NIE SĄ TYLKO JEJ DZIECI( PO ŚMIERCI JEDNEGO Z RODZICÓW ZASŁUGI URODZENIA DZIECI PRZECHODZĄ NA INNYCH CZŁONKÓW RODZINY). SAMA NIE MA PRAWA DECYDOWAĆ. DO WDOWY NIKT NIE MA PRAWA SIĘ ZBLIŻYĆ DO MINIMUM ROKU. PO TYM CZASIE TEŻ ZAPEWNE BĘDZIE ŹLE. BO PRZECIEŻ SZYBKO ZAPOMNIAŁA.

Ja to centralnie mam w DUPIE. Jakby nie patrzec poradziłam siebie sama w najgorszym momencie (kiedy ludzie wspierający mi, że są moją bliską rodziną nie zadzwonili nawet do mnie od momentu kiedy mój mąż trafił do szpitala do dnia dzisiejszego) to teraz gorzej być już nie będzie. Nauczyłam się liczyć na siebie. Znam swoją wartość i wiem jakie mam prawo. Mam takie same prawa jak każdy inny człowiek. Przede wszystkim mam święte prawo do bycia SZCZĘŚLIWĄ. Do bycia WOLNĄ osobą. Kimś kto może robić co CHCE - tak jak każdy człowiek. 
Nie ważne co zrobię, to i tak nie zmieni sytuacji, nie podniesie mojego męża z grobu. 
NAJWAŻNIEJSZE, ŻE MAM WSPANIAŁĄ SWOJĄ RODZINĘ. KOCHANEGO TATĘ I SIOSTY. TO DZIĘKI ICH WSPARCIU JESTEM TERAZ TU GDZIE JESTEM. NA NICH MOGĘ ZAWSZE POLEGAĆ. 
Na terapi na którą uczęszczałam pokazano mi:
-że liczy się tu i teraz, że nie warto tracić sił na coś na co nie mamy wpływu
-że w moim życiu ma mi być  dobrze i najważniejsze jest to, abym mogła żyć w zgodzie ze swoim sumieniem. Sumienia innych zostawiam za sobą, bo każdy ma swoje
- że akceptując sytuację, ba nawet rozumiejąc ją nigdy to nie będzie oznaczało, że się zapomni. 
- i tak jak napisałam wcześniej.  Mam też prawo do szczęścia na tyle, na ile sytuacja pozwala. 
- zrozumiałam również, że moje problemy są naprawdę mizerne w porównaniu z sytuacjami z życia innych osób. 
Więc ja dziękuję Bogu za to co jeszcze mam i stopniowo otwieram się na to co mogę mieć, bo wiem że życie jest pełne niespodzianek, a po każdej burzy wychodzi słońce. 
-że nigdy nie da się wszystkim dogodzić. A ludzie zawsze będą gadać, bez znaczenia co zrobisz. Więc trzeba robić swoje i nie oglądać się za siebie. 

A TY OCENIAJĄCY, DAJĄCY TAKIE RADY. WNIKAJĄCY W CZYJEŚ ŻYCIE CZASAMI ZASTANÓW SIĘ CZY WARTO OCENIAĆ KOGOŚ POD KĄTEM SWOICH CHORYCH AMBICJI, SWOICH PRZEKONAŃ NIE ZNAJĄC SYTUACJI. ZOSTAŃ W TYCH PUSTYCH CZTERECH ŚCIANACH, KIEDY DZIECI PÓJDĄ SPAĆ, A TY WPATRUJESZ SIĘ W SUFIT, I KAŻDY NAMNIEJSZY SZCZEGÓŁ PRZYWOŁUJE LAWINE WSPOMNIEŃ. GDZIE DRZWI WEJŚCIOWE JUŻ SIĘ NIE OTWORZĄ Z HARAKTERYSTYCZNYM IMPETEM I NIE ZOBACZYSZ JUŻ NIGDY OSOBY, KTÓRA ODESZŁA. 
PROSZĘ PRZEŻYJ TO CO JA, STARĆ TYLE CO JA, PRZEJDŹ SIĘ W MOCH BUTACH I WTEDY MOŻEMY NAPRAWDĘ WRÓCIĆ DO ROZMOWY CO MI WYPADA, A CO NIE. W OGÓLE TO NAJLEPIEJ GDYBYŚ ZAJĄŁ SIĘ SWOIM ŻYCIEM I SKUPIŁ NAD SWOJĄ RZECZYWISTOŚCIĄ. JA SWOJĄ ZAAKCEPTOWAŁAM I STARAM SIĘ Z NIĄ ŻYĆ NAJLEPIEJ JAK POTRAFIĘ. ZROZUM, TO JEST TYLKO MOJE ZYCIE, A NIKT ZA MNIE NIE UMRZE I MAM PRAWO PRZEŻYĆ JE TAK JAK CHCĘ I Z KIM CHCE.

I NAPRAWDĘ MAM W W DUPIE TO CZY TO SIĘ TOBIE PODOBA, CZY NIE.
DAJ CZŁOWIEKU ŻYĆ LUDZIOM NA ICH WŁASNY SPOSÓB. POZWÓL PRZEJŚĆ OKRES ŻAŁOBY TAK JAK TO ONI CHCĄ, A NIE BO TAK SIĘ POWINNO. UWIERZ MI NA SŁOWO, ŻE TEN PIERDZIELONY ROK JEST TYLKO UMOWNY. KAŻDY PRZECHODZI TO INACZEJ. I PAMIĘTAJ, ŻE DLA OSOBY KTÓRA ODESZŁA JUTRO NIE MA ZANCZENIA. DLA OSÓB, KTÓRE ZOSTAŁY TO JUTRO BĘDZIE I TO ONI MUSZĄ ZMIERZYĆ SIĘ Z NIM NIE TY.
TY JEJ NA ZYCIE NIE DAJESZ WIĘC POWIEM KRÓTKO ODPITOL SIĘ I ZAJMIJ SOBĄ.  ZAZWYCZAJ POD LATARNIĄ ZAWSZE JEST NAJCIEMNIEJ. 


poniedziałek, 10 czerwca 2019

Być jak Feniks

     Ostatnio mój bliski znajomy uświadomił mi, że moje życie pomimo tego całego zła, jakie mnie spotkało, przeogromnego smutku, i przykrości toczy się dalej, 
że nie ma gotowego rozwiązania, złotego środka, odpowiedniego czasu na to aby coś ze sobą zrobić. 
Czekanie i uciekanie nie zmieni tu nic.
Ja centralnie utknęłam w martwym punkcie. Jestem zawieszona pomiędzy realnym życiem i fikcją. Mój mąż umierając zabrał ze sobą całą mnie. Zgasło we mnie wszystko, pasja, chęci,  radość, kobiecość...pogubiłam się w tym wszystkim i ciężko jest mi się odnaleźć. Przy moim mężu czułam się spełniona, bezpiecznie, a przysłowiowa szklanka była zawsze do połowy pełna.
Stracilam większość co było cenne w moim życiu. Miłość, wiarę, nadzieję... 
Człowieka, który był moja ostoją i nakręcał mnie do działania.
Teraz chciałabym z tego martwego punktu ruszyć. Uwierzyć ponownie w ludzi, ufać i zacząć cieszyć się z małych rzeczy. 
Mam małą nadzieję, że ten bardzo osobisty wpis w tak trudnym dla mnie dniu jakim jest nasza 13 rocznica ślubu pozwoli mi na małą zmianę. 

Wiem, że muszę nauczyć się żyć na nowo bez mojego męża. Ludzie nie ułatwiają mi tego, rzucając kolejne kłody pod nogi nie pozwalając mi przeżyć spokojnie żałoby, dokładają co chwila nowych zmartwień. Dzięki Bogu wśród moich znajomych i najbliższej rodziny mam prawdziwych przyjaciół, którzy są za mną bez względu na cokolwiek. Nie wypominają mi nic, nie oczekują że będę tańczyć jak się zagra, nie dręczą zarzutami, nie próbują mnie uszczęśliwić na siłę.
Mój blog był zawsze moja odskocznią. Tu pokazywałam nieidealną prawdziwą siebie obserwując swój progres.
Pragnę aby to miejsce znów zaczęło żyć. Żyć razem ze mną. I chciałabym znaleźć coś co obudzi mnie na nowo.
Chcę być jak Feniks....